"SEMAFOR": podjęliśmy próbę przekazywania na łamach "Semafora" informacji i wiadomości, które mamy nadzieję zainteresują naszych czytelników; informacji których nie znajdziecie na łamach oficjalnych dzienników....

WOLNA DROGA: Choć poszukiwanie prostych rozwiązań jest osadzone głęboko w podświadomości, a nieskomplikowany obraz rzeczywistości jest wygodny, nie zmusza do choćby chwilowej zadumy, do uświadomienia prawdy o traconym wpływie na własne losy, na otaczający świat - od poszukiwania prawdy nikt nas nie zwolni.

 
Czwartek, 28 marca 2024 r.
Imieniny obchodzą: Aniela, Sykstus, Joanna
 
Roczniki:  2001200220032004200520062007200820092010
201120122013201420152016201720182019
Numery:    
()   -  
Czas na męskie decyzje
Prawie każdy pamięta mniej lub bardziej niemiłe zdarzenia podczas potrzeby korzystania z kulejącej w Polsce od lat ochrony zdrowia. Osobista koncepcja dotycząca naprawy, czy raczej – rekonstrukcji polskiego systemu ochrony zdrowia, przekazana nam przez współpracującego z „Wolną Drogą” Pawła Skuteckiego, posła na sejm RP, jest ze wszech miar godna uwagi.

Czas na męskie decyzje!

Diagnoza jest bolesna: polski pacjent, mimo że płaci na służbę zdrowia ogromne pieniądze (9% składki zdrowotnej, wysoki ZUS, VAT i kwota wolna od podatku na skandalicznym poziomie), nie otrzymuje od państwa tego, co oczekuje. Zmiana, przynajmniej niewielka modyfikacja systemu, powinna nastąpić natychmiast, żebyśmy odczuli jej pozytywne skutki za kilkanaście lat. Szybciej się nie da zmienić systemu, a każdy rok chowania głowy w piasek przybliża nas do katastrofy.
Recepty są znane od zawsze i chyba wszystkim stronom sporu, a jednak one wszystkie są tak naprawdę zainteresowane status quo. To pacjenci muszą podnieść głowy i już nie prosić, a stanowczo żądać prawdziwych, nie pozoranckich działań.
Problemem nie jest brak pieniędzy w systemie, tylko ich dramatycznie złe wydatkowanie. Całkowite wydatki na ochronę zdrowia w 2015 r., to 6,34% PKB, w tym wydatki z budżetu państwa to 4,5% PKB. Resztę już teraz płacimy z własnej kieszeni będąc zmuszeni do korzystania z sektora prywatnego.
Dzisiaj rezydenci domagają się przeznaczania z budżetu państwa na ochronę zdrowia 6,8% PKB, czyli dokładnie 125 miliardów złotych. O 42 miliardy więcej niż obecnie. Tyle mniej więcej wynosi tegoroczny deficyt budżetowy państwa. Tego nie da się zrobić, ale co więcej – tego nie powinno się robić.
Dzisiaj głos podatników powinien być donośny: Ani grosza więcej na ochronę zdrowia bez planu restrukturyzacyjnego! Nie wolno dolewać wody do dziurawego wiadra, bo to działanie nie tylko bezcelowe, ale i demoralizujące.
Obecne problemy, którymi straszy nas totalna opozycja, a które lekceważy totalny rząd wzięły się z banalnej sytuacji. Otóż pewna część rezydentów i specjalistów miała podpisane klauzule pozwalające im na pracę powyżej 48 godzin w tygodniu. Na jednym etacie, bo część oczywiście dorabia(ła?) w kolejnych placówkach albo własnych gabinetach.
Dlaczego tak robili? Banalne: każdy chce zarobić więcej, jeśli tylko ma ku temu okazję. A jeśli dodatkowo w niewielu szpitalach są faktyczne rejestry czasu pracy…
W ubiegłym roku konflikt między ministrem a rezydentami nałożył się na ogólnie lepszą koniunkturę, wzrost płac, 500+ wydawane również na prywatne usługi medyczne. Lekarze i rezydenci w jakiejś części stwierdzili, że albo im się dłuższa niż 48-godzinna praca w jednym szpitalu nie opłaca, albo pokusa dokopania złemu PiS-owi była większa niż chęć dorobienia. Dorobienia, a nie zarobienia, bo naprawdę trudno uznać za efektywną pracę w każdej np. z czterystu godzin w miesiącu, a nie są to „osiągi” unikatowe dla lekarzy.
Fundamentem dzisiejszej „afery” jest po prostu to, że stachanowcy w kitlach zapełniali dziurę, którą od wielu lat tworzyli kolejni ministrowie zdrowia. Według raportu OECD w Polsce dramatycznie brakuje lekarzy – mamy 2,2 lekarza na 1.000 mieszkańców (Niemcy – 4, Grecja – 6).
Polacy wcale nie są dwa razy zdrowsi od Niemców, po prostu polscy lekarze pracują dwa razy więcej, a zarabiają mniej. Ma to sens? Żadnego. Ładowanie dodatkowych pieniędzy w ochronę zdrowia nic nie da, bo to nie pieniądze leczą. Leczą lekarze, a tych od pieniędzy nie przybędzie. Choćby zarabiali po 100 tysięcy, praca powyżej 50 godzin tygodniowo powoduje zbyt duże ryzyko dla pacjentów i samych lekarzy.

Obserwacja 1: Polskiej służbie zdrowia brakuje lekarzy.
Czy w środowisku lekarskim i pielęgniarskim następuje normalna wymiana pokoleń? Niestety nie. Dzisiaj pracuje w Polsce 170 tysięcy lekarzy i 270 tysięcy pielęgniarek. Średni wiek lekarza specjalisty i pielęgniarki, to 55 lat. Obojętnie ile by nie zarabiali, nie odmłodnieją.
Mało tego: na koniec ubiegłego roku było aktywnych zawodowo ponad 15 tysięcy lekarzy w wieku ponad 71 lat. Chwała im za to, że nie odstępują od pacjentów i służą doświadczeniem młodszym kolegom. Ale ile jeszcze dadzą radę i będą mieli motywację?
Dlaczego jest tak mało lekarzy, skoro na studia lekarskie zawsze i na każdej uczelni jest co najmniej kilku, jeśli nie kilkunastu chętnych? Bo szkół i kierunków lekarskich jest za mało, a dodatkowo limity przyjęć na kierunki lekarskie określa minister zdrowia.
Tymczasem kilka kierunków i uczelni jest prawie gotowych do otwarcia. Przykładowo: nie ma przeszkód faktycznych (są formalne), żeby Collegium Medicum jako Uniwersytet Medyczny odrodziło się w Bydgoszczy, a w Toruniu na UMK powstał wydział lekarski. Infrastruktura jest, kadra jest, nawet akademiki są. Potrzeba decyzji politycznej.

Obserwacja 2: Jest za mało miejsc dla studentów.
Przez wiele lat zastępowalność pokoleniową wśród pielęgniarek gwarantowały licea pielęgniarskie. Absolwentki zarabiały mniej niż koleżanki po studiach, a te zarabiały mniej niż pielęgniarki ze specjalizacjami. System się domykał. Likwidacja wykształcenia średniego pielęgniarskiego spowodowała zapaść. Moim zdaniem należy jak najszybciej wrócić do koncepcji pięcioletnich pielęgniarskich szkół średnich.
Rocznie w Polsce kończy studia lekarskie i otrzymuje prawo wykonywania zawodu ponad 2.500 osób, na które czekało w ubiegłym roku 4.200 rezydentur (o 1.700 mniej niż rok wcześniej).
Różnica wynika z tego, że wielu (około jedna czwarta) lekarzy po uzyskaniu jednej specjalizacji robi specjalizację drugiego stopnia lub kolejną specjalizację, a dodatkowo dzisiaj jest w Polsce ponad 26 tysięcy lekarzy bez żadnej specjalizacji.
Dlaczego tak niechętnie lekarze decydują się na specjalizację? Bo dzisiejszy system tak naprawdę odbiera im prawo wyboru, którą specjalizację chcą kończyć. O tym decyduje niewidzialna ręka, ale nie rynku, tylko jakaś inna…

Obserwacja 3: System zdobywania specjalizacji jest niejasny i sprzyjający patologiom.
Obecnie mamy w Polsce 84 specjalności lekarskie. Niektóre są oblegane i pożądane ze względu na prestiż (chirurgia) lub zarobki (ginekologia, okulistyka), a niektóre wypełniane sowitymi zachętami finansowymi. W efekcie mamy dzisiaj 4.061 specjalistów medycyny pracy, ale tylko 68 urologów dziecięcych, 28 neuropatologów, 442 psychiatrów dzieci i młodzieży, 828 specjalistów radioterapii onkologicznej.
Jakie są konsekwencje? Możemy prawie od ręki zrobić sobie badanie do pracy, ale średnio do ortopedy czekamy 11 miesięcy, ortodonty 10, endokrynologa 8, neurochirurga 5 a kardiologa 4 miesiące.

Obserwacja 4: Domagajmy się poważnego traktowania.

Każdy rozumie, że nie wszystko jest możliwe od ręki i najwyższej jakości. Domagajmy się wobec tego jasnych kryteriów: czego i w jakim terminie możemy oczekiwać od państwa, które zabiera nam miesiąc w miesiąc 9% naszych zarobków właśnie na służbę zdrowia. Jeśli wiem, że na wizytę u kardiologa będę czekał maksymalnie 4 miesiące, a system nie daje rady, to dzień później idę prywatnie i biorę fakturę na NFZ, który oddaje mi pieniądze. To uczciwe dla obu stron, bo przecież terminy graniczne wyznaczy sam Fundusz.
Ograniczmy do absolutnego minimum liczbę leków wydawanych wyłącznie na receptę. Ludzie nie są idiotami i nie wykupią wszystkiego na chybił - trafił, żeby sobie zaszkodzić, a dzięki tej drobnej modyfikacji skończą się – albo poważnie ograniczą – kolejki do specjalistów wyłącznie po receptę.

Obserwacja 5: Należy zwiększyć liczbę miejsc dla rezydentów.

Dziś młody lekarz może robić specjalizację na trzy sposoby: jako rezydent (płaci mu budżet państwa), jako pracownik szpitala (płaci mu szpital), albo jako wolontariusz (musi sobie dorobić gdzieś indziej). Oczywiście najkorzystniejsza jest dla lekarza druga forma, ale prawie niemożliwa, bo po co szpital ma brać sobie na plecy pensję, skoro może mieć pracownika za darmo?
Jest bardzo prosta droga do zwiększenia liczby specjalistów. Miejsca rezydenckie ustala minister. Zgodnie z ustawą, adepta każdej specjalizacji prowadzi i nadzoruje kierownik specjalizacji. Według art. 16 ustawy – może on prowadzić trzech lekarzy, a za zgodą konsultanta krajowego – czterech. Wystarczy zwiększyć ten limit o jednego.
Najważniejszy, najpilniejszy problem do przeskoczenia widział Konstanty Radziwiłł już w 1998 roku, kiedy grzmiał, że „kierownik specjalizacji powinien być wynagradzany!” Jasne, że powinien, może nie w wysokości 30% jego wynagrodzenia za każdego podopiecznego, ale np. 20%. Bierze pięciu „uczniów” i ma podwójną wypłatę przez pięć lub sześć lat. Dzisiaj nie dostaje złamanego grosza, choć ustawodawca nakłada na niego aż 18 obowiązków, głównie biurokratycznej natury, ale nie tylko. Dlaczego więc ktokolwiek się na to decyduje? Dobre pytanie. Nie wiem czy do dyrektorów szpitali, czy do CBA…
Ponieważ informatyzacja w służbie zdrowia, to od dziesięciu lat gonienie króliczka (oby prokuratura spróbowała choć jednego złapać!), warto rozważyć odciążenie lekarzy od prac biurokratycznych dzięki zatrudnieniu pomocników, asystentów, sekretarzy – zwał jak zwał, w każdym razie osób, które czynności biurowe mogłyby wykonywać taniej i sprawniej niż lekarze.

Obserwacja 6: Specjalizacja, to nie obowiązek.
O ile jestem przekonany, że studia powinny być bezpłatne (dzienne), to specjalizacja jest czymś, czym dla prawników aplikacje, a dla informatyków kurs CISCO. Oczywiście ze względu na to, że lekarzy specjalistów bardzo potrzebujemy, należy im pomóc. Na przykład w formie bardzo preferencyjnego, choćby nieoprocentowanego kredytu specjalizacyjnego, który byłby do spłacenia w ciągu 10, 15, 20 lat pracy w Polsce.

Obserwacja 7: Nie straszcie emigracją.
Rocznie nieco ponad tysiąc lekarzy otrzymuje z Naczelnej Izby Lekarskiej tzw. zaświadczenie o postawie etycznej, które jest podstawą do ubiegania się o pracę w państwach Unii Europejskiej. Jednak nie każdy z nich potem faktycznie wyjeżdża (znajomość języków obcych wśród młodych lekarzy bywa delikatnie mówiąc różna), a wśród faktycznie wyjeżdżających jest bardzo wielu… obcokrajowców, którzy przyjechali do Polski studiować. Zresztą za własne pieniądze.
Mrzonki rządu o tym, że dziurę w polskich szpitalach zapełnią obcokrajowcy też można włożyć między bajki. Nie chodzi wyłącznie o zarobki, które są oczywiście niższe niż w wielu innych krajach Unii Europejskiej, ale przede wszystkim o mentalność polskich pacjentów. Polski pacjent musi móc swobodnie porozmawiać z lekarzem, zapytać go o wszystko i zrozumieć odpowiedź. To między innymi dlatego dzisiaj w Polsce mamy tylko ok. 300 lekarzy z Ukrainy i 150 z Białorusi.

Obserwacja 8: Profilaktyka jest tańsza niż leczenie.
Obecne programy profilaktyki, to jedna wielka ściema i kurek, z którego publiczne pieniądze płyną szerokim strumieniem do agencji reklamowych i zaprzyjaźnionych mediów. Prawdziwa profilaktyka to docenienie fizjoterapeutów, rzetelna i prawdziwa informacja na temat ziołolecznictwa, odpodatkowanie usług polegających na rekreacyjnym uprawianiu sportu (baseny, siłownie, korty tenisowe, ścianki wspinaczkowe itp.).

Puenta: Zacznijmy już, żeby kolejne pokolenie było bezpieczne.
Jeśli pod patronatem Prezydenta RP wszystkie siły polityczne, wszystkie środowiska medyczne, ale przede wszystkim PACJENCI zgodzą się co do kierunku zmian, potrzebujemy około 15 lat, żeby zobaczyć efekty. Tyle trwa doprowadzenie do otwarcia nowych kierunków lub uczelni, ewentualnie zwiększenia liczby studentów tam gdzie to jest możliwe, studia lekarskie i szkolenie specjalizacyjne.
Musimy zacząć JUŻ, bo z roku na rok będzie coraz mniej możliwe zasypanie dziury pokoleniowej, a z drugiej strony państwo stanie się bezradne wobec żądań kolejnych zawodów medycznych. Państwo musi wreszcie być kreatorem czegoś, za co całkowicie przed obywatelami odpowiada, a nie być jedynie zakładnikiem pewnej grupy zawodowej, bo to się źle skończy i dla państwa, i dla środowiska medycznego, ale przede wszystkim dla pacjentów.
Paweł Skutecki
Poseł na sejm RP



  Komentarze 2
~wpisz swój nick2018-01-31 20:50:10
Dlaczego w Republice Czeskiej nie ma kolejek? Dlaczego nie można skopiować systemu z Czech, Niemiec, Belgii? Ministrami zdrowia zostają "barany" którzy po ustaniu kadencji powinni być poddani społecznemu osądowi. A w Polsce, cóż nie udało się, wchodzi nastepny chapacz i karuzela się kręci. W tych postulatach ani słowa o pieniądzach za prywate w godzinach pracy u lekarzy.
  Dodaj swój komentarz
~
Copyright "Wolna Droga"
[X]
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.