"SEMAFOR": podjęliśmy próbę przekazywania na łamach "Semafora" informacji i wiadomości, które mamy nadzieję zainteresują naszych czytelników; informacji których nie znajdziecie na łamach oficjalnych dzienników....

WOLNA DROGA: Choć poszukiwanie prostych rozwiązań jest osadzone głęboko w podświadomości, a nieskomplikowany obraz rzeczywistości jest wygodny, nie zmusza do choćby chwilowej zadumy, do uświadomienia prawdy o traconym wpływie na własne losy, na otaczający świat - od poszukiwania prawdy nikt nas nie zwolni.

 
Piątek, 29 marca 2024 r.
Imieniny obchodzą: Wiktoryna, Cyryl, Eustachy
 
Roczniki:  2001200220032004200520062007200820092010
201120122013201420152016201720182019
Numery:    
()   -  
Kolej na muzykę: „Shadow Of The Moon” - Blackmore's Night (1997)
Flirt rocka z muzyką klasyczną ma dość długą i pogmatwaną historię. To nie tylko modne w ostatnich czasach próby napisania nowych aranży do znanych przebojów z wykorzystaniem brzmienia tradycyjnych smyczków. Pomysł nie jest nowy, funkcjonuje niemal pół wieku. W zasadzie trochę przypomina mieszanie oleju z wodą – niby skazane na niepowodzenie, jednak gwoli sprawiedliwości – kilka dokonań zasługuje na uwagę.
Tu warto zwrócić uwagę głównie na te, gdzie twórcom udało się stworzyć z owej symbiozy jakąś nową wartość, w oryginalny sposób łączącą stylistykę rocka i tradycji. Jednym z prekursorów takich działań była grupa Deep Purple, rejestrując 24 września 1969 r. w Royal Albert Hall wspólny koncert z Royal Philharmonic Orchestra pod dyrekcją sir Malcolma Arnolda, podczas którego wykonano trzyczęściowy utwór „Concerto for Group and Orchestra”, napisany przez Jona Lorda, na co dzień zasiadającego przy organach Hammonda we wspomnianym zespole.
Czy kompozycja przetrwała próbę czasu? Zdania są podzielone. Tak, czy inaczej Jon Lord swe fascynacje muzyką poważną później realizował z powodzeniem w projektach solowych.
Warto jednak bliżej przyjrzeć się gitarzyście owej hardrockowej grupy, która wówczas swe największe sukcesy miała jeszcze przed sobą. Był nim zaledwie dwudziestoczteroletni Richard Hugh Blackmore, który swoją pierwszą gitarę (nawiasem mówiąc właśnie akustyczną) dostał od ojca mając jedenaście lat, a następnie pilnie zgłębiał tajniki muzyki klasycznej. Później wprawdzie postanowił zostać gwiazdą rocka, jednak fascynacja kompozycjami dawnych mistrzów gdzieś nadal pozostała.
Słychać ją było w jego stylu gry, a także w komponowanych utworach. Nie chcę jednak tu analizować kariery Ritchiego Blackmore’a, chcę jedynie zwrócić uwagę na pewien wycinek jego twórczości. W latach dziewięćdziesiątych, po definitywnym zakończeniu współpracy z Deep Purple i Rainbow wrócił na scenę w stylizowanym siedemnastowiecznym kostiumie i z piękną młodą partnerką (a wkrótce żoną) u boku. Zaprezentował muzykę folk rockową, czerpiącą obfitymi garściami z okresu renesansu. Ta metamorfoza była cokolwiek zaskakująca, zwłaszcza dla jego dotychczasowych fanów, przyzwyczajonych do zdecydowanych hardrockowych riffów. A jednak ów mariaż okazał się świetnym pomysłem.
Ritchie Blackmore z pomocą Candice Night (Amerykanki z polskimi korzeniami), również zafascynowanej muzyką renesansu, a przy tym obdarzonej jasnym, eterycznym, niemal anielskim głosem, zebrał muzyków i zaprezentował wyjątkowy repertuar, w którym pobrzmiewają nie tylko echa klasyki, lecz także muzyki biesiadnej, folkowej, staroangielskich hymnów, new age i rock’n’rolla. Sam w jednym z wywiadów zdefiniował to brzmienie jako „Mike Oldfield spotyka Enyę”.
Pomysł narodził się przypadkiem w domu, gdy brzdąkał na akustycznym instrumencie, a jego partnerka zaczęła podśpiewywać... Stąd było już niedaleko do powstania Blackmore's Night. Do wykreowania nowego muzycznego świata zaprzągł akustyczne gitary, mandoliny, skrzypce, bębny wojskowe, liry korbowe, szałamaje, skrzypce, altówki, wiolonczele, instrumenty z epoki, a także trąbkę, waltornię i współczesne klawisze. Album „Shadow of the Moon” okazał się pierwszym wcieleniem tego projektu, potem przyszły następne.
Większość utworów, to oryginalne kompozycje, ale niektóre z nich oparte zostały na tradycyjnych melodiach. Już otwierający płytę tytułowy „Shadow of the Moon” urzeka słuchaczy, jest chwytliwy, melodyjny i zapadający w pamięć. Zwraca uwagę „Play Minstrel Play”, nieco kojarzący się z Jethro Tull i Ianem Andersonem, zwłaszcza gdy w połowie rośnie tempo i pojawia się szaleńcze solo na flecie.
Może podobać się także melodyjny, zwiewny „Ocean Gypsy”, eksponujący głos Candice Night, z delikatnym podkładem akustycznej gitary. Mocniejszy rytm i wręcz porywające do tańca tempo usłyszymy we „Writing On The Wall”.
To oczywiście nie wszystko. Kompozycji jest piętnaście, w tym kilka instrumentalnych, ale zapewniam, że nie ma słabych. Nic dziwnego, że projekt został entuzjastycznie przyjęty, a płyta okazała się sporym sukcesem.
W ślad za tym poszły koncerty. Muzycy chętnie występowali w średniowiecznych zamkach, czasem  również przed publicznością ubraną w kostiumy z epoki. Jak dotąd grupa nagrała trzynaście albumów studyjnych i wydała trzy koncertowe. Z powodzeniem koncertują w całej Europie, byli również w Polsce, grając m.in. w Kopalni Soli w Wieliczce.
Ich debiutancki album wyjęty z półki po dwudziestu latach nadal urzeka melodiami, finezyjną gitarą i pięknym głosem wokalistki. To płyta zarówno dla koneserów, jak i miłośników lżejszej muzyki.
Krzysztof Wieczorek


  Komentarze 2
  Dodaj swój komentarz
~
Copyright "Wolna Droga"
[X]
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.